Szczerze można powiedzieć, że szkoda było mi tych niczego nie świadomych ludzi (czy czymkolwiek byli). W tamtych chwilach usłyszałem po raz pierwszy w życiu, że ktoś tak się mną przejmuje. Mną. Seryjnym mordercą. Chwilowo się wzruszyłem. Jednak koniec końców miałem ważniejsze sprawy na głowie. Czy ktoś zabrał moją zdobycz ze składowni? Czy ten debil znowu się martwi? Jaki jest mój dokładny stan? (puki co dowiedziałem się tyle, że mam poharataną twarz, oraz że nogi nie są w najlepszym stanie, ale nic więcej. Dolnymi kończynami nie ma co się przejmować w końcu pozostają mi jeszcze skrzydła.) I najważniejsze pytanie, jak bardzo ta kontuzja odsunie w czasie moją zemstę?- to pytania które dręczyły mnie bez przerwy.
Zemsta. To była jedyna rzecz której pod żadnym pozorem nie odkładałem w czasie. Chciałem się ich wszystkich pozbyć jak najszybciej. Ci lekarze, niestety zapowiadali, że nie prędko wrócę do "pracy", przez najbliższe miesiące nie będę mógł chodzić, a przynajmniej nie na tyle sprawnie by móc to robić swobodnie.
Po za tym najpierw musiałem się obudzić. Stwierdzili, że jeśli nie ocknę, się za parę tygodni to jest duża szansa, że za kilka lat również. Szczerze im częściej o tym myślałem, że mógłbym się już więcej nie obudzić, tym bardziej pragnąłem by ta chwila nastała. Być może przerażało mnie to. To, że będę tkwił w nicości na zawsze, może nawet mnie pochowają. W tedy umrę. Ciekawe jak to by było, tak, czy odczuwałbym jak moje ciało się rozkłada? Podejrzewam, że nie. Już teraz nie czułem bólu a przecież byłem ranny i to dość poważnie.
***
Nastała nocna zmiana jak mniemam. Ten, który teraz jadem mną czuwał był bardzo zmęczony, ziewał co chwilę i siorbał najprawdopodobniej już kolejny kubek kawy.
Nie mogłem spać. Ten stan nicości mi na to nie pozwalał, jednak nie byłem znużony. Noc, niby cicho jak makiem zasiał, ale jednak nie. Śpiew świerszczy, czy szum nocnych stworzeń, to takie zwyczajne o tej porze. Tą zwyczajność zakłócił pewien dźwięk, głośniejszy, bardziej gwałtowny.
-Ja tu dostaję od ciebie ochrzan za to, że ledwo przymknąłem oczy na warcie, a ty co?! Śpisz! Śpisz sobie w najlepsze!- wrzasnęła osoba, która wbiegła do pokoju. Dało się usłyszeć jakby stłumiony dziwię zaskoczenia z drugiej strony.
-Co?- zapytał oszołomiony "wartownik"- Przecież nie śpię...
-W gule! Widziałem na monitoringu jak sobie chrapiesz! Co jeśli właśnie teraz jego puls by się zmienił, albo reakcje serca by stanęły?! Jesteś lekarzem, tak dobrze wiesz jakie to ważne czuwać przy pacjentach!
-Wiem przepraszam...- próbował uspokoić drugiego, w jego głosie rzeczywiście było słychać, że dobrze wie jakie konsekwencje mogły by się ponieść za tym.- Na szczęście nic się nie stało. Szkoda, że nie mamy więcej pracowników.
-Prawda...- potwierdził.
Zapewnię to jakiś mały szpital albo przychodnia. To chyba cud, że w gule zdecydowali się zająć takim beznadziejnym przypadkiem jak ja.
- To już czwarty dzień kiedy u nas jest. Myślisz, że się obudzi?
-Nie wiem, ale mam nadzieję, że doktor powie coś więcej niż sami wiemy.
-Ma przybyć jutro, tak?
-Albo dziś nocą, jednak ciężko stwierdzić podróżuje, aż z północy kraju- stwierdził.
-Aż znad morza?- zapytał zdumiony.
-Słyszałem, że na stałe pracuje w jednym z tamtejszych szpitali.
-Co go skłoniło aby przybyć, aż tutaj?-dopytywał, jakby nie rozumiejąc postępowań doktora, w końcu to daleka podróż. Nikt normalny, z stałą robotą, nie wybrałby się w tak daleką podróż dla jednego pacjenta.
-Podobno nudziło mu się tam. Żadnych poważnych zleceń, poza tym na pewno chce spotkać swojego jedynego ucznia- potarmosił Derka po włosach. Za tyle czasu słuchania ich rozmów zacząłem rozróżniać który jest który. Wywnioskowałem również, że obaj nie mają więcej jak po 35 lat, Michał jest starszy- bardziej doświadczony, a Derek młodszy- z wrodzonym talentem do medycyny. Myślę również, że pomimo ich kłótni bardzo się lubią.
Podobinie jak oni miałem nadzieję, że ten doktor powie coś więcej jak oni. Bardzo chciałem wrócić do siebie.
Zdążyłem się przyzwyczaić do nicości. Jednak nie oznaczało to, że chciałbym aby tak zostało, wręcz przeciwnie. Prawda przywykłem do tego stanu rzeczy, jednak w ciąż on mnie przytłaczał.
***
Trwała zmiana Michała. Teraz był dużo bardziej czujny, niż kilka nocy temu. Jednak coś sprawiło iż wyszedł z pokoju. Zapewnię wyszedł do łazienki, za potrzebą.
Dreptał powolnym krokiem. Zmykając za sobą ostrożnie drzwi- chyba dobrze zrobi mi ten stan. Mój słuch znacznie się wyostrzy. Akurat w mojej "pracy" czasami się sprzedaje.
***
Coś długo nie wraca. Może coś go dopadło po drodze- zakpiłem. W tym samym momencie coś się poruszyło wytwarzając cichy szmer.
To coś spadło na moją twarz. Poczułem jakby wbijało mi się w skórę w wielu miejscach. Uczucie jakby ktoś usiłował cię zabić wykałaczkami. Po raz pierwszy od kilku dni poczułem... ból? Tak, znów odczuwałem ból, to dobrze, ale co wylądowało na mojej twarzy z zamiarem zadania mi ran? I gdzie ten lekarz?- Miał mnie pilnować przecież.
Chyba właśnie to mnie wybudziło. Jednak jaka jest szanse, że jeśli spróbuję otworzyć oczy i one zostaną zranione? Nie będę ryzykował- myślałem. Najpierw spróbuję je wymacać rękami- jeśli tylko się uda. Uniosłem powoli prawą, i delikatnie chciałem przyłożyć do twarzy. To jednak było niemożliwe, coś ostrego, wypukłego leżało na niej, jednocześnie zasłaniając ją prawe w całości. Zdawało się, że można wyczuć puls tego czegoś, miało również puszystą część. Można wymacać na niej było małe wystające "cosie". Po zbadaniu obiektu znajdującego się na mnie. Uchwyciłem je oraz powoli zważając, aby nie uszkodzić sobie niczego. Odciągnąłem to od mojej twarzy.
Blade światło oślepiło mnie. Zamrugałem kilkanaście razy zanim moje oczy znów przyzwyczaiły się do jasności, kolorów i ogólnie. Dziwiłem moje ciało- o dziwo bardzo ciężkie. Usiadłem na skraju łózka szpitalnego. W dłoniach nadal trzymałem owo coś. Coś już nie było czymś, tylko małą, brązową, kolczastą kulką z czterema łapami i wydłużonym pyszczkiem.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Małe, wyposażone w dwa łózka po jego lewej i prawej stronie, od białych drzwi z okrągłym okienkiem, na przeciwko nich było proste składane krzesło, a obok niego mała szafka nocna z trzema brudnymi kubkami- najpewniej po kawie. Obskurne wyblakłe ściany z odpadającym tynkiem, nie dodawały uroku temu miejscu. Zajrzałem za siebie. Okno bardzo wysoko osadzone było otwarte na oścież- pewnie tamtędy dostał się tu jeż. Zza okna widać było tylko bardzo ciemny i niewyraźny obraz lasu.
Klinika. To musiała być jedna z tych klinik, tej fundacji... nie mogę sobie przypomnieć nazwy, tak czy siak zajmowali się wszystkimi. Nie przeglądali twoich rzeczy w celu sprawdzenia kim jesteś, nie obchodziło ich to- po prostu pomagali i tyle, wyzdrowiałeś puszczali cię wolno. Członkami tej organizacji były "nietypowe" stworzenia. Słyszałem, że to najczęściej wyrzutki, skrzywdzone przez matkę naturę, hybrydy, zniekształceni fizycznie, umysłowo, ale i tacy o po prostu wielkim sercu, czy innych światopoglądach. Często mówi się o nich także "lekarze zbrodniarzy". Przez wgląd na to ,że pomagają wszystkim, bardzo często trafiają do nich właśnie tacy ludzie igrający z prawem- złodzieje, porywacze, mordercy... no coś w tym jest ja też tu trafiłem- zaśmiałem się cicho.178Please respect copyright.PENANAFRT0MncdrC